Jako opiekunka psa adoptowanego ze schronu, mająca bardzo niewielkie doświadczenie i wiedzę o psach jako takich (wcześniej miałam jamnika – takie doświadczenie przygotowuje na wiele sytuacji, ale niekoniecznie uczy zajmowania się psami. Wiele osób w ogóle nie zalicza jamników do psów, i trochę ich rozumiem J) oczywiście miałam spore obawy, jak to będzie. O jednych -związanych z adaptacją dzieci do obecności psa i psa do obecności dzieci – już tu pisałam, powtarzać się nie będę. Ale napiszę o innych. W kolejności od najbardziej widocznych:
– sierść. Otóż Mięta przyjechała ze schroniska (śnieg, mróz i buda) do mieszkania (miasto, czyli automatycznie parę stopni więcej, i ogrzewane mieszkanie) w marcu. Szok termiczny był chyba jednym z głównych czynników stresujących ją w pierwszych dniach (wyobrażam sobie, że czuła się, jakby ją ktoś nagle wsadził do piekarnika…) więc starała się pozbyć futra jak najszybciej. Przez to „leniła się”, jak mawiał dziadek kolegi, na potęgę, a my, pomimo niezbyt wyśrubowanych standardów dotyczących czystości :D, odkurzaliśmy 2x dziennie. Ale potem, jakoś tak niezauważalnie, zrobiło się cieplej na zewnątrz, regularne wyczesywanie i suplement diety na sierść przyniosły efekty, i nagle okazało się, że sierść nie tylko nie wypada, ale zrobiła się obiektem zachwytów rodziny: Mięta zaczęła wyglądać jak lśniący czarny krecik. A wszystko to trwało może 6 tygodni, i wróciło do normy.
– kłopot organizacyjny. Wiele osób martwi się, że nie będzie mogło nigdzie pójść, nawet do pracy, wyjechać, wakacje staną się jakimś koszmarem… no po prostu, że jak się ma psa to nie ma się życia. Takim osobom zdecydowanie nie polecam dzieci. Żart J. Wracając do meritum: dla nas jako rodziny z dwójką dzieci pies nie stanowi właściwie żadnego dodatkowego obciążenia organizacyjnego. Spontaniczne weekendowe wypady czy wieczorne wyjścia do lokali i tak od paru lat są poza naszym zasięgiem, a miejsca na wakacje, które są „przyjazne dzieciom” zazwyczaj są też przyjazne psom. Podobnie z kawiarniami: chodzimy do takich, w których nie jest problemem ani to, że dzieci się plączą, ani to, że plącze się pies. Jak je znaleźć? No cóż, proponuję wchodzić tylko do lokali, w których stoi miska dla psów i nie trzeba się o nią dopominać u obsługi J. Dobrym znakiem są też: wiszący na drzwiach plakat informujący o zbiórce charytatywnej dla Korabek oraz menu wegańskie!
– trauma i skrzywiona psychika: opierając się na zupełnie niereprezentatywnej i nieistotnej statystycznie próbce jednego mojego psa mogę powiedzieć, że takie coś jako wynik schroniskowej przeszłości nie istnieje. Prawdopodobnie nieznana nam schroniskowa przeszłość Mięty wpływa na jej skomplikowane relacji z innymi psami (po tych paru miesiącach mamy już jasność co do czynników ryzyka: kiedy Mięta jest na smyczy i idzie z całą rodziną i wózkiem, a z naprzeciwka biegnie szybko duży pies to Mięta do niego na bank wystartuje z warczeniem i szczekaniem; jak widzi szczeniaka/teriera/jamnika to leci do niego tak radośnie, że mało jej się pupa nie odkręci) natomiast ani trochę nie wpłynęła na stosunek do ludzi. Mięta jest strasznie pro-ludzkim psem, lubi wszystkich ludzi (a w szczególności starsze panie z siatkami), z anielską cierpliwością znosi wszelkie zabiegi ze strony dzieci, nie jest ani nerwowa ani nachalna. Ma swój świat i swoją osobowość i musieliśmy się tego nauczyć. To spokojny, introwertyczny pies, który nie narzuca się ludziom ale zawsze wybierze towarzystwo ludzi ponad inne psy czy nawet jedzenie!! To ostatnie jest dla mnie szczególnie zaskakujące: Mięta za nic nie ruszy ludzkiego jedzenia ze stołu czy z koca na pikniku, żeby nie wiem jak był wspaniałe i pachnące, za to położy się obok i będzie odganiać inne psy. W dodatku nie żebrze przy stole, i nie próbuje włazić na kanapę ani do łóżka bez wyraźnego i wielokrotnego zaproszenia. Pies-ideał.
W kwestii porad i dzielenia się doświadczeniami mogę podsumować to tak: nie sprawdziły się żadne wcześniejsze obawy. Nie żałujemy decyzji o adopcji Mięty ani trochę i ani przez chwilę. Czynniki, które potencjalnie wydają się uniemożliwiać adopcję (małe mieszkanie, brak ogródka, małe dzieci, praca na pełen etat…) naprawdę można jakoś przezwyciężyć, jeśli tylko się chce – mówię z doświadczenia 😉 . Za to satysfakcja ze zrobienia czegoś dobrego dla innych, dla świata, jest bezcenna. No i zareklamuję jeszcze coś: szkolenia dla psów. To była siła, która przez kilka miesięcy co niedzielę o poranku pchała mnie na Pola Mokotowskie na kilka godzin spacerów i ćwiczeń. Nie tylko lepiej się od tego czułam (fizycznie i psychicznie), ale naprawdę lepiej zrozumiałam swojego psa (w tym miejscu pragnę podziękować wspaniałej Monice z Dogmasters, i życzyć jej powodzenia w dalszej nauce!! oraz pozdrowić wszystkie psy z naszej grupy i ich Państwa). Egzamin końcowy co prawda oblałyśmy 😀 ale naprawdę nie o to chodzi, żeby pies umiał robić sztuczki. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, żeby nawiązać relację opartą na zrozumieniu, zaufaniu i wzajemnym szacunku, i to nam się chyba z Mięta udało. A jak pies będzie chciał, to i sztuczek się nauczy.
[Artykuł z 2013 roku]