Sobota 2 marca 2013. WoloDzień w Schronisku, wielu wolontariuszy i dużo pracy. Godzina 14, a wciąż wiele rzeczy do dokończenia. Piękny wiosenny dzień przerywa nagły telefon.
Dzwoni Natalia, wolontariuszka Vivy! z prośbą o jak najszybszą pomoc: „Znalazłam leżącego, młodego łosia, ma złamaną nogę, nie mogę nigdzie w okolicy znaleźć dla niego pomocy. Pomóżcie.”.
Zbieram informacje: samiec/samica, jakiej jest wielkości, czy ktoś zakrył mu oczy, czy jest przykryty kocami i zabezpieczony od gruntu, która noga jest złamana, czy to złamanie otwarte?
I niepewne odpowiedzi Natalii: „Chyba samica, młoda- wielkości osła, nie ma poroża, noga złamana wysoko, kość nie przebiła skóry, wpadła do głębokiego rowu pełnego wody i śmieci, ledwo udało się ją wyciągnąć za głowę, bo by się utopiła, leży ale usiłuje wstać, denerwuje się, zebrała się duża grupa ludzi, która a to chce zabić ją nożem, a to dotyka i robi sobie zdjęcia, zakrywam oczy…. pomogło, już proszę ludzi o koce i słomę, czekamy na Was”.
Nie mieliśmy wyboru. Choć łoś to dzikie i trudne do ratowania zwierzę, a złamana noga nie wróży najlepiej musimy sprowadzić do niej weterynarza. Szybkie zebranie ludzi – jadą Rafał, Paweł i ja, koce, liny. Mamy ponad 100km do zwierzęcia, okolice Radzymina, musimy dotrzeć jak najszybciej.
Już w drodze udało się skontaktować z naszym weterynarzem od dużych zwierząt i ciężkich przypadków – Olga Kulesza przyczepia koniowóz do samochodu i rusza natychmiast w drogę. Dzwonimy do wielu osób zajmujących się dzikimi zwierzętami, niestety w okolicy nie ma żadnego azylu zajmującego się łosiami, który mógłby pomoc. Musimy radzić sobie sami.
Dzwoni Natalia – na miejscu pojawiło się nadleśnictwo i gmina – chcą współpracować, czekają na nas.
Decydujemy się szukać kliniki, która zgodziłaby się przyjąć dzikie, duże zwierzę, gdyby na miejscu okazało się, że łosica ma szansę przeżyć.
Po godzinie docieramy na miejsce. Kilkanaście metrów od drogi widzimy wystające spod koca nogi, ruszają się – żyje! Nadleśnictwu, Natalii i policji udało się rozproszyć tłum, łosica ma nieco mniej stresu. Natychmiast biegniemy z kocami. Jest cała mokra, wychładza się, trzeba ją jak najszybciej ogrzać. Podkładamy pod nią słomę, zakrywamy szczelniej oczy, monitorujemy oddech i musimy czekać na weterynarza, już niedługo powinna dotrzeć. Po kilkunastu minutach dociera Olga, sprawdza stan ogólny zwierzęcia: funkcje życiowe prawidłowe, noga złamana wysoko, ale w jednym miejscu – jest szansa, jedziemy do kliniki. Leki uspokajające, opatrunek usztywniający, monitoruje prace serca, a my układamy zwierzę na kocach by przenieść je do przyczepy. Nie da się wjechać autem na pole, więc Panowie odpinają przyczepę od auta i wciągają ją na bagno.
Leki uspokajające działają, możemy ładować. Kilka spranych ruchów i bezpiecznie leży już na samochodzie, znów przykrywamy kocami, układamy prawidłowo nogi, zabezpieczamy głowę i oczy, Olga sprawdza serce – wszystko dobrze, możemy ruszać. Gmina, nadleśniczy dziękują nam za pomoc i życzą powodzenia. Ostatnie dokumenty podpisane – jedziemy. Po 40 minutach docieramy do klinki, zespół lekarzy już na nas czeka. Ponownie sprawdzamy funkcje życiowe: serce działa, oddycha, leki uspakajające będą działały jeszcze 10-15 minut, musimy się śpieszyć. Łosica trafiła do boksu, badania- natychmiast RTG. Pierwsze zdjęcie daje jakąś nadzieję, może da się złożyć kość na druty, blaszki?
Potrzebujemy kolejnych projekcji….
„Moi drodzy, nic nie możemy dla niej zrobić. Wieloodłamowe, trudne, wysokie złamanie- nieoperacyjne. Słyszeliśmy o łosiu, który żyje bez nogi, ale nawet amputacji nie możemy zrobić tak
wysoko. Do tego opieka nad niepełnosprawnym dziki łosiem jest bardzo trudna, a szanse powodzenia równe zeru. Uśpijmy ja, zanim przestaną działać uspokajacze”.
Mogliśmy zrobić dla niej tylko tyle, dać jej szansę, a gdy możliwości się skończyły było pozwolić bezboleśnie odejść. Ogromne nadzieje, a potem ogromne łzy.
Jednak ZAWSZE warto próbować RATOWAĆ, każde ZWIERZĘ, wykorzystywać wszystkie szanse na życie. Nie przechodźcie obojętnie obok dzikich zwierząt, które są zmuszone żyć obok człowieka. Każdy z nas spotyka na swojej drodze sarny, dziki, dzikie ptaki, a ostatnio nawet zdarzyła się historia z wilkiem zaplątanym we wnyki (Nadleśnictwo Olecko), czasem nawet zwierzę potrącone przez auto ma jeszcze szanse żyć, a na pewno możemy sprawić, by nie konało powolnie.
REAGUJCIE! To obojętność zbiera zawsze największe żniwo.
Dziękujemy wszystkim ludziom, którzy brali udział w akcji ratunkowej łosicy.
Byliście niesamowici – gmina, nadleśnictwo, weterynarze i ludzie dobrej woli podjęli ryzyko i spróbowali pomóc!
Agata Rybkowska
Schronisko w Korabiewicach – Fundacja Viva!