wyszukaj zwierzaka
    • Psy
    • Koty
    • Konie
    • Lisy
    • Świnie
    • Kozy
    • Owce
    • Krowy
    • Inne
    • Odeszły
    • Nowe w schronisku
    • Adoptowane
    • W domu tymczasowym
    • Do 10 kg
    • 10-14 kg
    • 15-24 kg
    • 25-44 kg
    • 45 kg i więcej
Data: październik, 23rd, 2019

Wolontariat rodzinny wielopokoleniowy – Irena/Witold/Ania/Emi

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

[Wolontariat Rodzinny]
„Nasz trzypokoleniowy wolontariat rodzinny w Schronisku w Korabiewicach”
Sobota. Dzień wolny od pracy, od szkoły. Dzień na zakupy w centrum handlowym, oglądanie telewizji, słodkie leniuchowanie? Nie dla nas. Już od rana na nogach. Zjadamy szybkie śniadanie. Biegnę na spacer z psimi domownikami. W tym czasie moja dziesięcioletnia córka Emilka pakuje w plecak smycze, psie przysmaki, kroi parówki na małe kawałeczki, sprawdza baterie w aparacie. Dzwoni mama: podjadą po nas z tatą za 5 minut. Schodzimy na dół i pakujemy się do samochodu. Wrzucamy nasze plecaki obok innych toreb (tata w tygodniu odebrał jakieś dary). Ruszamy! Na rodzinną wycieczkę za miasto? W pewnym sensie… Jak co weekend od prawie już roku wybieramy się do Korabek. Spędzimy tam cały dzień, z pewnością aktywnie, bo w schronisku zadań do wykonania nigdy nie brakuje. Wrócimy w brudnych ciuchach, fizycznie zmęczeni, lecz przecież z uśmiechami na twarzach, omawiając po drodze plany na kolejną sobotę w Korabkach. Już nie umiemy inaczej. Dla całej naszej trójpokoleniowej rodziny (dziadków, ich córki i wnuczki) wolontariat w schronisku to obowiązkowy, wyczekany finał każdego tygodnia. Coś co nas łączy, nakręca i uszczęśliwia. Coś co robimy razem, ale nie tylko dla siebie.
Jak to się zaczęło? W ubiegłym roku, po śmierci naszego ukochanego psiaka, razem z moją córką przygarnęłyśmy sunię ze schroniska. Wyszukałyśmy ją w Internecie, właśnie na stronie Schroniska w Korabiewicach. Sunia szybko zaaklimatyzowała się w naszym domu, wypełniła nasze serca miłością. Dzięki jej historii zainteresowałyśmy się działalnością samych Korabek. Dowiedziałyśmy się, że schronisko zostało przejęte interwencyjnie przez Fundację Viva w 2012 roku, i że wcześniej panowały w nim dosłownie potworne warunki. Nasza sunia Kania przetrwała ten trudny czas będąc praktycznie psim dzikuskiem, a następnie dała się oswoić, nauczyła przyjaźni z ludźmi. Trafiła do nas zdrowa, już przygotowana do życia u boku człowieka. Kto jej w tym pomógł? Wolontariusze. Przeglądałam informacje o schronisku z pewnym niedowierzaniem – czy naprawdę w naszym kraju może istnieć takie miejsce, schronisko dla psów i innych zwierząt, w którym dba się i wychowuje podopiecznych, promuje świadomą adopcję i edukuje? Schronisko otwarte na innowacyjne pomysły i wolontaryjną pomoc? Musiałam przekonać się na własnej skórze. Emilka również niecierpliwie oczekiwała wizyty w Korabkach. Przecież Kania mieszkała w boksie z innym psem. Czy on już znalazł dom? Czy ktoś go stale odwiedza?
Zapisałyśmy się na szkolenie dla nowych wolontariuszy, ale że do Korabek z Warszawy droga dość daleka – potrzebowałyśmy kierowcy. Na asystę podczas pierwszej wizyty namówiłyśmy moich rodziców. Przyjechaliśmy, mając w planach, że pewnie kiedyś wrócimy, że może będziemy odwiedzać Korabki raz na jakiś czas. Przecież każdy z nas ma pracę (szkołę), masę domowych i służbowych obowiązków, na tyle rzeczy za mało czasu! Ale po pierwszej wizycie szybko nastąpiła kolejna, i kolejna, i kolejna… Bo oto inne psiaki, takie jak nasza Kania, co tydzień czekają z nadzieją, że ktoś wyprowadzi je na spacer, pobawi się, przytuli. Jak nie podarować im tych cennych chwil? W dodatku, wiedząc co nie co o szkoleniu i socjalizowaniu psów, możemy im razem z Emilką realnie pomóc w szukaniu nowych domów! Kiedy my ćwiczymy, szkolimy i dopieszczamy, dziadkowie robią nam zdjęcia. Starsza stażem wolontariuszka tłumaczy, że dobrze takie fotorelacje zamieszczać w Internecie, bo to znacznie zwiększa szanse na adopcję bezdomnych psiaków. Nie zastanawiam się długo. Pracuję w domu, przy komputerze. Jasne, że znajdę w tygodniu chwilę czasu, by zamieścić parę postów na Facebooku. Osoby dłużej związane ze schroniskiem podpowiadają mi te psiaki, które nie mają swoich stałych „opiekunów”. Zaczynam od Sezamka, kolegi z boksu Kani. Za chwilę mam już pod skrzydłami kolejną dwójkę, piątkę, siódemkę. Emilka nosi ze sobą psi grzebyk – pora linienia, podopiecznych warto wyczesać, a przy okazji sprawdzić, czy się kleszcz nie przypałętał. A schronisko właśnie organizuje zbiórkę na obroże przeciw kleszczowe. Dokładamy się, namawiamy znajomych, w szkole, w biurach. Tata, inżynier z wykształcenia, ogląda boksy – tu trzeba dołki zakopać, tam dosadzić trawę, tam znów wyrwać chaszcze. Bierzemy się do roboty. Mama, dyrektor w banku, łapie się za łopatkę do sprzątania psich kupek. No bo jak to tak, zostawić brudny domek naszym psim przyjaciołom? Z każdą zmieniającą się porą roku, przychodzą nowe prace. Koszenie, montowanie zacieniających siatek, składanie drewnianych domków, czyszczenie misek. Asystujemy psiakom przy odwiedzinach w lecznicy. Pomału poznajemy innych podopiecznych schroniska – konie, krowy, kozy. Uczestniczymy w organizowanych przez Korabki akcjach promocyjnych i edukacyjnych. Pracownicy schroniska i tak mają ręce pełne roboty, więc kto może pomóc? My, wolontariusze. No tak… Jesteśmy już nimi w pełni i jesteśmy z tego dumni. Każdy znajduje dla siebie takie zajęcie, które pozwala wykorzystać jego talenty i predyspozycje. A nawet więcej – odkrywamy w sobie nowe.
Nie planowaliśmy tego, ale dziś wolontariat w schronisku to nieodłączny element naszego rodzinnego życia. O nim rozmawiamy podczas wspólnych obiadów. O nim opowiadamy naszym znajomym. Emilka w szkole to już „ta dziewczynka od psów”. Koleżanki i koledzy przychodzą do niej po radę, kiedy mają problemy ze swoimi pupilami. Przynoszą też samodzielnie zebrane dary. Udziela im się jej szczery entuzjazm. Marzeniem mojej córki jest by wszystkie psy ze schroniska znalazły swoje domy, a ja wiem, że ona nie tylko o tym marzy – ona wie jak im w tym pomóc i nie przestanie pomagać, dopóki nie osiągnie celu. Nie przepuści też żadnej okazji, by podzielić się swoimi przekonaniami. Ma dopiero 10 lat, a już chce walczyć o prawa zwierząt, opowiada o świadomych adopcjach, o odpowiedzialnej opiece. Swoją wiedzą i dojrzałością zaskakuje tak nauczycielki, jak i innych właścicieli psów, a nawet weterynarzy. Kiedy pytają, gdzie się tego nauczyła, zawsze odpowiada: w Korabkach.
Moi znajomi, którzy wcześniej pytali czemu znów jestem zajęta w weekend, dziś pytają, kiedy sami mogą przyjechać do Korabek, jak pomóc? Rodzice zyskali jakby nową energię życiową. Bardzo też poszerzyli swoją wiedzę na temat psiaków. Dzielą się nią z sąsiadami, znajomymi. Każdemu, kto myśli o zakupie psa, podpowiadają: nie kupuj – adoptuj. Kilkoro z naszych psich przyjaciół ze schroniska znalazło w między czasie prawdziwe domy. Cieszymy się tym, lecz od razu wyszukujemy nowe mordeczki do promowania. W końcu do schroniska wciąż trafiają nowe zwierzęta, porzucone, skrzywdzone przez człowieka. I uparcie nie ustajemy w poszukiwaniu domu dla tych najbliższych naszemu sercu, jak Sezamek. Może działając w pojedynkę mielibyśmy momenty zwątpienia, ale jesteśmy razem. Wspierając siebie nawzajem, możemy pomagać innym.
Staliśmy się częścią wspaniałego, zgranego zespołu wolontariuszy i pracowników, którzy każdego dnia zmieniają na lepsze rzeczywistość kilkuset zwierząt żyjących w schronisku. Czasem te zmiany postępują małymi kroczkami, lecz nawet te najmniejsze cieszą szalenie. Emilka ma łzy w oczach, kiedy podchodzi do niej prosząc o pogłaskanie delikatna, wycofana psia seniorka, raczej unikająca kontaktu z ludźmi. Ja cieszę się jak dziecko, kiedy inna oswajana przeze mnie suczka po raz pierwszy bierze smakołyk z ręki. Przełamałam jej strach – od teraz będzie tylko lepiej. Tata uśmiecha się dumnie, kończąc projekt tablicy organizującej podział psów w boksach. Dzięki wzajemnej współpracy możemy ustawiać poprzeczkę wciąż wyżej i wyżej. Uczymy się od siebie nawzajem i zarażamy pasją. Nasze ambicje? Żeby Korabki stały się modelowym schroniskiem dla zwierząt nie tylko w Polsce, ale też w całej Europie.
Jesteśmy rodziną wolontariuszy i czujemy się z tego powodu szczęśliwcami. Może niektórym wyda się to dziwne, ale wolontariat nie jest dla nas poświęceniem. Wszystkim nowym wolontariuszom, których uczę pracy w schronisku, opowiadam, ze to nagroda od losu. Cieszę się, że moja rodzina może być dla nich wzorem. Nie ma nic przyjemniejszego na tym świecie niż świadomość, że robi się coś pożytecznego, że zmienia się ten świat chociaż w małym kawałku. Praca bez wynagrodzenia? Nic z tych rzeczy. Najcenniejszym wynagrodzeniem są wdzięczne spojrzenia psiaków i innych zwierząt, które raz zapomniane przez człowieka, teraz dzięki człowiekowi odnajdują znów radość życia. A my, odnajdujemy ją, dzięki nim. W dodatku razem, niezależnie od pokoleniowych podziałów, rodzinnie.” – WoloIrena

[Artykuł z 2016 roku]

Czytany 173 razy