Jeśli mówi się, że miłość okazana zwierzętom leczy je z urazów tak to, co one oddają w zamian jest terapią dla człowieka.
Z dziennika Matki Polki – dwupak
Schronisko w Korabiewicach – terapia…Ot tak mi się któregoś razu napisało, odruchowo, bez namysłu i fakt – to jest terapia, przynajmniej dla mnie. Zacznę może od początku…
2,5 roku temu urodziłam swoje pierwsze dzieci – tak, dwójkę za jednym razem – taki urodzaj! Świat się zmienił o 180 stopni i to razy dwa. W sumie powinien stać w tym samym miejscu, nic bardziej mylnego. Nie będę wymieniać wszystkich ZA i PRZECIW macierzyństwu, ponieważ i tak zostanę posądzona o spóźnioną depresję poporodową – to w najlepszym wypadku.
Z dziewczynkami zostaję sama na 10-13 godzin dziennie. Jestem zmęczona, od ponad 2 lat jestem notorycznie zmęczona, wnerwiona, czasem zdesperowana – oczywiście jestem szczęśliwa, bo mam świetne, zdrowe dzieci i nikogo tak na świecie nie kocham, mam wspierającego męża, ale nie o tym miałam pisać .W każdym razie ciemne strony macierzyństwa bardzo często przysłaniają mi te jasne, różowe, pastelowe bleee. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ok, do rzeczy.
Czy dam radę pojechać do Schroniska?
Pod koniec 2012 roku zobaczyłam zdjęcie koleżanki z pracy na jej profilu społecznościowym. Zdjecie, jak zdjęcie, ale miejsce…Justyna była w Korabiewicach – w tym miejscu, które obserwowałam od jakiegoś czasu na Facebooku.
Pamiętam to miejsce i historię. W czasie, gdy jeszcze byłam w ciąży w TV emitowano program o interwencji Fundacji Viva właśnie tam. Pamiętam, jak nie mogłam tego oglądać, płaczem się zanosiłam…A tu proszę. Nie dość, że okazało sie, że to właśnie to samo miejsce, ponoć odmienione, lepsze – to jeszcze Justyna jest tam wolontariuszką! To oznacza, że ja chyba też mogę nią być?
Chwila moment…przecież ja nie wychodzę na całe dnie odkąd mam dzieci. Raz w tygodniu do siostry na kawkę, czasami Mąż zabiera dzieci do babci i mam parę godzin „wolnego“.
Ale żeby tak na cały dzień jechać? To nie tak, że ja nie mogę, ja po prostu nie potrafię wyjść z domu i „zapomnieć“ o obiadku, pieluchach, zabawach, bajkach, o moich dzieciach.
Wiem, że to nie było normalne – to uzależnienie, które tak naprawdę sprawiało, że czułam się coraz gorzej. Niestety tak było – mówcie mi Matka Kwoka. Wiem teraz, że zabrakło mi równowagi w czynościach dnia codziennego.
I cóż z tego, że zawsze chciałam pracować z psami, jeździć do schroniska. Zawsze było wytłumaczenie: nie dam rady, rozbeczę się, jak dziecko i wrócę do domu z wielkim, ale połamanym sercem, po co mi to, zastanawiałam się…
Do odważnych świat należy
Minęło parę dni, porozmawiałam z Justyną. Bardzo mnie zachęciła, rozwiała moje wątpliwości.
Pozostała…rozmowa z Mężem, że może spróbuję? Pojadę raz i jak mi się spodoba, to będę jeździć dwa razy w miesiącu. W końcu Mąż nie zgadza się na adopcję psa – to może w ten sposób będę mogła to sobie wynagrodzić.
Pojechałam! Po drodze zabrałam trzy wolontariuszki. Już po drodze Kasia – stała bywalczyni – opowiedziała nam, jak było, jak jest teraz. Ja byłam tak oszołomiona tymi wszystkimi informacjami, że nie zapamiętałam nawet kawałka drogi. A to przecież ja byłam kierowcą.
Przed samą bramą Schroniska zapytałam tylko: „Kasia, a będziemy płakać?“ Kasia odpowiedziała zdecydowanie i z uśmiechem: „Nie“. No i wjechałyśmy.
Ja nie mam porównania do innych schronisk, bo to moje pierwsze. Ale co mnie zaskoczyło? Nie przestrzeń – ja baba ze wsi – widoki i ogrom przestrzeni mnie nie poraził. Fakt –miło jest zobaczyć horyzont, którego tak bardzo mi brakuje, odkąd mieszkam w mieście, w bloku. Najbardziej zaskoczyły mnie boksy psów – to nie są boksy, to są takie małe wybiegi! W każdym 1, 2 lub 3 psiaki biegające swobodnie po naprawdę sporym kawałku ziemi! Wierzcie mi, na wsiach, rzadko psy maja TAKIE boksy, jeśli nie są uwiązne na łańcuchu to raczej nie mogą się tak wybiegać.
Zaczęłam wychodzić z psami, po kolei. Kasia wyprowadzała psy, a my młode wolo – na łąkę, spacerować, wygłaskać. Oczywiście, jak pierwszy raz przechodziłam przez tzw. betony to gardło mi ścisnęło: ja nie mogę podejść i wyjść z każdym, w tej chwili, mogę dać im smakołyk, pogłaskać, powiedzieć coś miłego, ale nie mogę ukochać tych wszystkich oczu…
Weź się ogarnij Anka, weź się ogarnij – powtarzałam sobie w myślach. Udało się, nie ryczę! Spokojnie, kochane psiaki, po kolei, już ja was wyprowadzę, tylko dajcie mi czas, a każdy dostanie porcję głasków i przytulaków, każdy dostanie kawałek mnie. Gwarantuję.
Remedium – w miesiącu są 4 moje soboty
Tamta sobota okazała się bardzo krótka, za krótka. Ale spokojnie, nie popadajmy w depresję – za tydzień jest kolejna, i kolejna, i kolejna…czy ja mówiłam, że będę przyjeżdżać dwa razy miesiącu? Yyyyy, ale przecież soboty są cztery w miesiącu.
Tego wieczoru, kiedy wracałam do domu, coś się zmieniło…nie wiem co, ale czułam się inaczej. Może dla kogoś innego, w innej sytuacji życiowej, nie małoby to takiego znaczenia, ale ja tamtego dnia zaczęłam swoją terapię. Terapię w Korabiewicach. Zupełnie za darmo dostałam: miłość, bezinteresowną miłość, mnóstwo buziaków i te spojrzenia pt. „Dla mnie to Ty jesteś całym światem, Ty, tu i teraz“. Nie było rozmów o pieluchach, kupkach (ok, były, o psich), ząbkowaniu. Byli inni ludzie, inne tematy, inny klimat.
Wróciłam przeokropnie zmęczona, ale naładowana świetną energią i motywacją! Codzienność przestała mnie tak irytować i męczyć. Oczywiście, że nadal się wściekam i użalam nad sobą, ale trochę rzadziej niż przedtem.
Nie zrozumcie mnie źle. Moje dzieci i rodzina są dla mnie najważniejsze. To nie o hierarchię chodzi – tylko o zmianę, jaka nastąpiła. Zmianę, która wciąż trwa – choć szkoda, że tylko raz w tygodniu.
W temat Schroniska udało mi się również zaangażować Męża, który pomaga sprzed komputera – projektuje materiały do druku wspierające akcje na rzecz zwierząt. Mamy taki swój nowy wspólny temat. Jest lepiej. A ja mam swoje miejsce, swój własny azyl, do którego wracam chętnie, wyczekując każdej soboty. Na spacery z psami, na pomoc przy sprzątaniu i innego rodzaju obrządku, który chcę robić, a nie muszę.
Tak też Mamy, Mamusie, Matki Polki, Matki Boskie – jeżeli choć przez chwilę, czujecie się tak, jak ja, a kochacie zwierzaki i chcecie coś dla nich zrobić – to przyjedźcie do Korabiewic. Wtedy to już napewno, przy okazji, zrobicie COŚ dla siebie – gwarantuję.
I…serce niepołamane, a nawet jakby trochę urosło 😉
Aaa. a to jest mój ulubieniec – Mitis. Może szukacie uroczego i spokojnego psa rodzinnego? Na zdjęciu głównym jestem z Teksą – również bardzo sympatyczną, spokojną sunią.
Ania
PS.
Zachęcam Was do odwiedzenia również profilu na Facebooku Schroniska w Korabiewicach (kliknij). Możecie również zapoznać się wstępnie, prawie na żywo z psiakami na schroniskowym YouTubie.
A na zdjęciu niżej to ja z dziećmi i mężem z pierwszej wspólnej wizyty. Chciałam im pokazać moje miejsce:).
[2013]